Góry Rodniańskie przez lata zapracowały na wizerunek pasma trudnego, dzikiego (czasem niebezpiecznego), a zarazem jednego z najpiękniejszych na całym łuku Karpat. I żadna z tych opinii nie jest przesadzona.
Na przełęcz Saua Gargalau (1907m n.p.m.) docieramy gdy prezentuje się najokazalej. Promienie z wolna zachodzącego słońca, rozgrzewają połoniny potężnego masywu, które o tej porze żarzą się na pomarańczowo. Przełęcz robi kolosalne wrażenie, jest kotłem u stóp dwóch dwutysięczników – Vf. Gargalau i Vf. Laptele. Tym pięknem Rodniany dzielą się z nielicznymi – na dużych wysokościach trudno spotkać człowieka (w ciągu dwóch dni widzimy trzy osoby). Nie ma tez schronisk więc dla wygody wędrówki najlepszym sposobem jest biwakowanie “na dziko”.
Na mapie, na wysokości prawie 2000m n.p.m. charakterystycznym znaczkiem namiotu wskazano takie miejsce właśnie na zboczach przełęczy Saua Gargalau. Nie ma żadnej infrastruktury, jest za to zapierający dech bezmiar przestrzeni. Rozbijamy namiot. Jest mały, ale w tej scenerii z daleka wygląda jeszcze skromniej. W oddali widzimy inny drobny punkcik. Tam rozkładają się właśnie nasi sąsiedzi. Szybka “kąpiel” w warunkach polowych, kolacja – byle zdążyć przed zmrokiem.
To wówczas pod przejrzystym dotychczas niebie słyszymy pierwszy grzmot. Potem kolejny. Przestrzeń potęguje złowieszcze dźwięki. Po nastaniu nocy to już świetlny festiwal, szaleństwo błyskawic i ryk wyładowań elektrycznych.
Burza straszy przez kilka godzin, ale w nocy spada zaledwie kilka kropel wody. O poranku budzi nas mieszkanka przełęczy, która zawzięcie walczy z naszym tropikiem. Skrzydlate stworzenie wpadło w pułapkę i rozpaczliwym bzyczeniem próbowało wydostać się na zewnątrz. Wiedziała co traci: widok po otwarciu namiotu wynagradza trudy nocy. Saua Gargalau wita słońcem i przejrzystym powietrzem. Strużki porannej rosy powoli spływają ze “ścian” naszego tymczasowego domu. Ruszamy dalej. Szybko zdobywamy Vf. Laptele (2167m n.p.m.). Na niebie pojawiają się pierwsze chmury. Nim zejdziemy ze szczytu, widoczność ograniczy się do kilku metrów.
Wiatr szybko nawiewa kolejne chmury. Maszerujemy kolejne godziny wypatrując orientacyjnych plam, zamknięci w mglistym puchu. Czerwony szlak trawersuje Vf. Puzdrele (2189m n.p.m.) i Vf. Negoiasa Mare (2049m n.p.m.). Kompletny brak widoczności wzmaga pytania o sens ataku na Pietrosul – trochę na “zaliczenie”, bo w tych warunkach wiele nie zobaczymy. Gdzieś w okolicach przełęczy Saua Intre Izvoare (1820m n.p.m.), oddalonej 4-5 godzin drogi od naszego celu, wreszcie lekko się przerzedza. Dostrzegamy w oddali Vf. Rebra. Siadamy na mały łyk wody. Nim pomyślimy, jak odpowiedzieć na załamanie pogody, w oddali dostrzegamy biegnącego w naszym kierunku psa pasterskiego. To on ułatwia podjęcie decyzji o odwrocie. W bilansie “za” i “przeciw” stanowi argument za tym drugim. I to z gatunku tych niepodważalnych.
O agresywności psów w Rodnianach czytaliśmy wiele i zawsze były to historie gwałtownej ucieczki lub przegranego starcia. O prawdziwości tych przestróg przekonaliśmy się kilka godzin później.
Najpierw jednak z mozołem przemierzamy pokonany chwilę wcześniej szlak. Niestety w ciągu kilkunastu minut wiatr zmienił kierunek i ponownie nawiewa chmury w naszą stronę. Po godzinie marszu całą grań za nami wypełniła złowieszcza ciemna podstawa chmur. “Odwrót z rozsądku” zamienił się w wyścig z czasem przed nadchodzącą burzą. Do najbliższego zejścia ze szlaku pozostało 40 minut drogi. Na szczycie Vf. Laptele, gdzie rano jedliśmy śniadanie, natykamy się na stado owiec. Pozdrawiamy stacjonującego na samym szczycie pasterza, na którym – zdaje się, warunki pogodowe nie robią wrażenia. Gdy mijamy go, kątem oka dostrzegam, że zrywa się i biegiem rusza w naszym kierunku. Za plecami mieliśmy rozpędzonego psa-ochroniarza owczego stada. Pasterz zdołał go powstrzymać.
Chwilę później rozległ się grzmot, a z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Swój pokaz właśnie rozpoczynała najpotężniejsza (a może tylko góry ją spotęgowały?) burza, w jakiej kiedykolwiek się znaleźliśmy. Na szybkie zbiegnięcie choćby do piętra kosodrzewiny jest już za późno; w strefie oddziaływania burzy znalazło się całe pasmo i trudno było dostrzec szansę na jej szybki koniec. Po wyjątkowo długich 20 minutach, przy akompaniamencie grzmotów zdobywamy ostatnie podejście, schodzimy z grani i wreszcie zaczynamy tracić wysokość.
Rodniany pokazały nam swoją moc. Najpierw uchylając trochę swojego piękna, by potem skarcić i zmusić jak niepysznych do ucieczki. Niebezpieczne, trudno dostępne, wymagające. Ale też takie, do których się wraca. Wielki Pietrosul przecież ciągle czeka na zdobycie.
Góry Rodniańskie – co warto wiedzieć
– aby przejść całe Alpy Rodniańskie (bo i pod tą nazwą znane jest to pasmo) potrzeba około pięciu dni. My mając dwa wybraliśmy szlak zlokalizowany w pobliżu głównego miasteczka wypadowego w Maramureszu – Borșy, a jednocześnie zahaczający o najwyższe szczyty Rodnian, w tym ten największy: Vârful Pietrosul Rodnei, czyli Pietrosa Rodniańskiego (2303m n.p.m.). To dobra opcja dla tych, dla których góry nie są celem w samym sobie, a jedynie elementem dłuższej wędrówki po tej części Rumunii.
Orientacja
– dobry miejscem na rozpoczęcie trekkingu jest przełęcz Pasul Prislop (znajduje się tutaj monaster). Czerwonym szlakiem dojdziemy stąd do głównej grani Gór Rodniańskich. Po drodze można zboczyć by odwiedzić Cascada Cailor – 90 metrowy wodospad. Miejsce atrakcyjne, choć z racji pobliskiego wyciągu krzesełkowego pełne niekoniecznie górskich wycieczkowiczów. Przed wejściem na grań warto zajrzeć też nad Taul Stiol – małe jezioro, którego brzegi mogą być też dobrym miejscem na biwak.
– inna opcja to start z centrum Complexul Turistic Borsa. Borsa jest długim miasteczkiem i poza częścią zasadniczą (Borsa) wydzielono oddalony 12 kilometrów od centrum Complexul Turistic Borsa. Z tego miejsca “w górę” można dostać się nie tylko pieszo, ale też wyciągiem krzesełkowym.
– można też spróbować od razu od ataku na Pietrosul. Wówczas szlak wychodzi z centrum Borsy.
– mapę Gór Rodniańskich można otrzymać w informacji turystycznej w centrum Borsy.
Góry Rodniańskie – jak dojechać?
– z Polski w rejon Gór Rodniańskich najłatwiej dostać się przez Węgry jadąc z Polski południowej, przez Słowację na Miszkolc, a następnie na przejście graniczne Csengersima / Petea i dalej na Satu Mare i do Borsy. Inna opcja to podróż przez Ukrainę. Popularny kierunek to dojazd pociągiem ze Lwowa do Czerniowiec, a następnie busem do rumuńskiej Suczawy i dalej w stronę Borsy (wówczas można wysiąść na wspomnianej przełęczy Pasul Prislop).
Rodniany – na co uważać??
– niedźwiedzie – to popularni mieszkańcy tej części Karpat Wschodnich. Ponoć “okazja na spotkanie” jest dużo większa niż np. w naszych Tatrach. Z wielu opowieści o Rodnianach tylko raz natknęliśmy się na informację o widzianym niedźwiedziu. Mimo wszystko, podczas biwakowania warto jedzenie zapakować do jednej siatki, a następnie zawiesić ją w pewnej odległości od namiotu.
– psy pasterskie – rzeczywiście niebezpieczne. Zwłaszcza, że tradycja wypasania owiec na halach w Rumunii jest wciąż żywa i na całe stada można natknąć się także na dużych wysokościach. Psy bywają agresywne. “Znawcy tematu” zalecają mieć zawsze pod ręką kamienie (czasem sam ruch ręką może odstraszyć zwierzę). Jednak historii o spotkaniach z psami słyszeliśmy wiele i prawie zawsze kończyły się wycofem. Ewentualnie szerokim okrążeniem szlaku.
– długie odcinki szlaku bez możliwości zejścia – logistyka jest tu dużo trudniejsza niż w polskich górach. Odległości są duże, a na szlakach jest mało rozwidleń. To może przysporzyć problemów np. podczas gwałtownego załamania pogody. W Rodnianach jest też bardzo mało schronisk z prawdziwego zdarzenia. Idąc na Pietrosul można spać w pobliżu Stacji Meteorologicznej (ok. 1h drogi od szczytu).
Choć na mapach wyznaczone są miejsca na biwakowanie, teoretycznie obozować można wszędzie.
– oznakowanie szlaków: w Rumunii łącznie funkcjonuje 12 różnych oznakowań. Kolory są zaledwie trzy: czerwony, niebieski, żółty. Są to za to cztery różne kształty: pionowy(!) pasek, krzyżyk, kółko i trójkąt na białym tle. Szlaki główne oznaczane są na czerwono i niebiesko.
0 comments on “Góry Rodniańskie. Graniówka w stronę Pietrosulu”