Jest szósta rano, minus sześć stopni i ponad cztery tysiące metrów nad poziomem morza. Dotykam pulsującej ciepłem ziemi by ogrzać zmarznięte dłonie. Wczesny poranek to najlepszy moment do podziwiania jednego z chilijskich cudów natury. Równie pięknego co budzącego respekt. El Tatio dla tych, którzy z niego zadrwili okazał się zabójczy.
Bus z San Pedro de Atacama do El Tatio odjeżdża krótko przed czwartą nad ranem. To jeden z niewielu momentów, dla których w ekwipunku letniej wyprawy do Chile musi znaleźć się miejsce dla czapki i ciepłej kurtki. Gdy wrócimy, w mieście temperatura będzie przekraczała 30C.
Do stóp góry Tatio, gdzie znajdują się gejzery pniemy się przez prawie dwie godziny. W San Pedro de Atacama, czyli najpopularniejszej oazie na Atakamie, aż roi się od agencji turystycznych, które organizują takie wyprawy (ok. 100zł od osoby). Można też spróbować samochodem lub rowerem. Problemem pozostaje jednak owa “godzina zero”, na którą warto zdążyć. Tuż przed wschodem słońca, dzięki różnicy temperatur między tym co nad, a tym co pod powierzchnią ziemi, widoki są najatrakcyjniejsze.
El Tatio to pole 80 aktywnych gejzerów. Trzecie co do wielkości na świecie (po parku Yellowstone w USA i Dolinie Gejzerów na Kamczatce), ale za to leżące najwyżej. Dokładnie 4300 m. n.p.m. Znajduje się w niecce pomiędzy wulkanami. Pod ziemią płynie rozgrzana magma, a jej ruchy i różnica ciśnień wyrzucają termalne wody i parę na zewnątrz.
Powstaje zjawiskowy las gejzerów. Małych wyrastających ledwo ponad ziemię, i ogromnych, buchających parą w górę na kilkanaście metrów. Kto narzeka na chłód, może skorzystać z “ogrzewania podłogowego”. Ziemia na niemal całym terenie El Tatio jest ciepła.
Po prawie godzinnym seansie piloci wycieczek zabierają wszystkich kilkaset metrów niżej, na kolejne pole. Tutaj co kilka minut gejzery tryskają już nie parą, ale gotującą się wodą.
– Uważajcie bo ten z tyłu to “killer” – ostrzega przewodniczka i choć w pierwszej chwili brzmi zabawnie, okazuje się, że z “killerem” nie ma żartów.
W ostatnich latach jego ofiarami padło trzech turystów. W tej wyjątkowej scenerii trudno uruchomić w sobie wyobrażenie tych tragicznych wydarzeń. Może i dobrze, bo z relacji miejscowych wynika, że nieszczęśnicy poślizgnęli się przy robieniu zdjęć i wpadli do gotującej się wody. Teraz teren wokół gejzeru jest pieczołowicie odgrodzony, a wychylenie choćby nogi poza wytyczony punkt widokowy powoduje natychmiastową reakcję strażników.
Ostatnim punktem chyba każdej z organizowanych wypraw do El Tatio jest Machuca. Wioska położona na wysokości 4 tysięcy metrów nad poziomem morza. Osada według zapewnień przewodników żyje z rolnictwa i wyrobu sera. Być może tak kiedyś było. Teraz głównym źródłem utrzymania kilkunastu(!) mieszkańców jest turystyka. Dość powiedzieć, że do niedawna mieszkały tu tylko dwie osoby, które opiekowały się urokliwym kościółkiem na wzgórzu.
W Machuce, jak w większości mniejszych miast i wsi w Ameryce Południowej panuje charakterystyczna wersja katolicyzmu, przyprawiona nutą dawnych wierzeń.
Narzucona siłą religia, szybciej lub później została zaakceptowana. Wiara w duchy i dawne zwyczaje przetrwała jednak do dziś. Stąd m.in. w Machuce przyozdobiono na kolorowo krzyże. Wspomnienie starej tradycji.
Dla turystów surowa, ale przyjemna architektura Machuci, nie jest jednak jedyną atrakcją. Dla grup wycieczkowych przygotowano m.in. grillowane mięso lamy (10$ szaszłyk). To jeden z symboli regionu Atacamy. Żyje tu kilka jej odmian. Oprócz znanego nam gatunku, są też udomowione alpaki i dzikie guanaco oraz przypominające nasze sarny – wikunie. Lamy polubiliśmy kilka dni wcześniej w Boliwii, więc o smaku ich mięsa nic nie powiemy. Z gastronomicznej oferty nie skorzystaliśmy 😉
Zazwyczaj unikamy zorganizowanych wycieczek, ale wyprawa na El Tatio i wcześniejsza czterodniowa do Salar de Uyuni, to chyba najlepiej zainwestowane w ten sposób pieniądze podczas naszych podróży. Dla regionu nie jest zresztą zagrożeniem napływ turystów, a biznesowe zakusy na geotermalne źródła. W 2009 roku chilijsko-włoskie konsorcjum podczas badań doprowadziło do sztucznego wybuchu ponad 60-metrowej fumaroli (w uproszczeniu: gazowy odpowiednik gejzera). Po protestach lokalnej społeczności, władze Chile potępiły przedsiębiorców i zapewniły o zaprzestaniu prowadzenia eksploracji w tym miejscu. Historia trochę jak z filmu. Widzieliście “Nawet deszcz”?
0 comments on “Las gejzerów El Tatio o wschodzie słońca”