“Miasto kontrastów” – trudno o bardziej wyświechtany opis miasta. Ale w Valparaiso, ten frazes w jak mało którym miejscu wypełnia się swoim znaczeniem. I to bez zbędnych niuansów. Czarne – białe. Valparaiso dolne – Valparaiso górne. Miasto biedy – miasto obfitości i turystów.
Powstało w XVI wieku. Równie piękne, co strategiczne położenie sprawiło, że zawsze stanowiło łakomy kąsek dla kolejnych najeźdźców. Swoje dwa słowa w postaci kilku poważnych trzęsień ziemi dorzuciła także natura. Ale Valparaiso na przekór historii prężnie się rozwijało i obecnie jest drugim co do wielkości miastem w całym Chile.
Dobre warunki do prowadzenia biznesu przyciągały do miasta Europejczyków. Boom gospodarczy na początku XX wieku sprawił, że w Valparaiso zrobiło się ciasno, a nowe posiadłości zaczęły rosnąć na niezagospodarowanych dotąd wzgórzach. Z biegiem czasu powstała niezwykła mozaika krętych uliczek usłanych pięknymi willami. By łatwiej pokonywać duże wysokości w mieście powstało kilkanaście ascensores – małych, działających do dzisiaj kolejek linowych. Kursują między dwoma odrębnymi rzeczywistościami – dolnym i górnym Valparaiso. Dzieli je parę pesos za bilet albo trochę kropel potu na czole, po pokonaniu kilkuset kolorowych schodów.
Położone na wzgórzach Cerro Conception i Cerro Bellavista to dawne dzielnice kupców, a obecnie galerie sztuki na wolnym powietrzu. Pomysł na takie ich zagospodarowanie zrodził się w głowach tutejszych studentów w latach ’60 XX wieku.
Trudno znaleźć tu mur czy elewację wolną od małego dzieła sztuki ulicznej.
Kolorowe dzielnice pełne są kwiatów, kawiarenek, galerii i sklepów z bibelotami. To taki chilijski Montmartre. Stąd roztacza się też piękny widok na port i Zatokę Valparaiso, a cała starówka wpisana jest na listę UNESCO. Tu mieszkał i pisał swoją “Odę do Valparaiso” Pablo Neruda, pisarz, chilijski laureat Nagrody Nobla. W Valparaiso szukał w ostatnim okresie swojego życia weny i odskoczni od gwarnego Santiago de Chile. Zresztą przepełnione artystycznym duchem miasto, było inspiracją dla wielu.
– Gdybym miał umrzeć, a moim grobem jest morze, ona nie dowie się, czy będę potępiony czy zbawiony. Widzę, jak się nad wodą unosi duch. W świetle księżyca mój statek może dotrzeć bezpiecznie. Przez Przylądek Horn do Valparaiso – śpiewał w piosence do filmu “Sztorm” Sting.
Jest też drugie Valparaiso. Valparaiso dolne, Valparaiso powszednie. Kolorów niewiele mniej niż na wzgórzach, ale urok gdzieś się stracił. Może między okrutnym ulicznym smrodem, a może między zdewastowanymi kamienicami? Wejść na świąteczny jarmark chronią grupy uzbrojonych policjantów, wyciągnięte ręce biedaków ocierają się o nogi przechodniów, słychać brzdęk tłuczonego szkła. Miejscowi pijacy rzucają pustymi butelkami. Prostytutka chowa się w szkielecie, czegoś co kiedyś było domem. Dzikie psy wygrzewają się w cieniu drzew. Miasto wibruje. Hałasem, gorącem, temperamentem. To też jest Valparaiso. Valparaiso, o którym niechętnie piszą przewodniki.
0 comments on “Valparaiso – miasto niezwykłych murali, czyli tam gdzie zachwyt miesza się… ze strachem”