Miała może trzy, cztery lata. Trzymając rączki w górze z determinacją podskakiwała i coś pokrzykiwała. To nie były okrzyki radości, chciała wyrwać z mojej ręki puszkę Coca-Coli. Nieopodal jej mały rówieśnik wspinał się na palcach, by sięgnąć myjką szybę stojącej na światłach terenówki.
W albańskim obowiązkowym “must to see” bieda nie występuje, ale jest ona tutaj widoczna bardziej niż gdziekolwiek indziej w Europie. Średnia płaca kształtuje się na poziomie polskiej minimalnej – ok. 315 euro. To często bieda dojmująca, przenikająca i na swój sposób egzotyczna. Bo nadużywane często “piękno” i “fantastyczny klimat”, jakie pojawiają się w opisach Shqiperi (tak nazywają swój kraj Albańczycy), wyrwane są z kontekstu. Ludzkiego kontekstu.
Widać to, gdy przeglądamy zdjęcia z odwiedzonych miejsc. Są wyjątkowo fotogeniczne, jakby jeszcze atrakcyjniejsze niż w rzeczywistości. Ale może takie były naprawdę? Tylko my nie zdążyliśmy się na nie otworzyć, a przy okazji zamknąć na otaczający je chaos krajobrazu i popełnianą w biały dzień zbrodnię na przestrzeni. Na osiedla niedokończonych domów, betonowy syf, permanentną dekonstrukcję. Na zhańbione, stare niemieckie mercedesy z powyrywanymi krzesłami, przewożące butle z owczym serem, złom, zwierzęta – jakby za swoją pychę elegancji i luksusu, trafiły na ostatnie kilometry swojej drogi do mechanicznego piekła.
Ale warto na to wszystko patrzeć, nie dlatego by Albanię stygmatyzować, a po to by w pełni chłonąć niezwykłość tego kraju.
Potęgę przyrody, która zgromadziła na tym małym skrawku ziemi wszystko to, co najpiękniejsze na Bałkanach. Po to by czerpać z Albanii pełnymi garściami: słodycz winogron, pył wyrobów drogo-pochodnych, krystalicznie czystą wodę albańskiej riwiery, smród mariny w Sarandzie, śpiew muezina na starym bazarze w Kruji, dresiarzy w podróbkach adidasa i… najpiękniejsze chmury pod słońcem. To wszystko tworzy jedną całość, i ta piękna i bestia, nie mogą bez siebie żyć. Razem tworzą to wszystko, co wypełnia ten niebanalny i inny świat.
Rację miał Stasiuk (który notabene został polskim klasykiem od Albanii) w często przytaczanym cytacie: “wszyscy powinni tam pojechać. A przynajmniej ci, którzy wymieniają nazwę Europa. To powinien by obrzęd inicjacyjny, ponieważ Albania jest podświadomością tego kontynentu. Tak, Albania, to europejskie id, to jest lęk, który nawiedza nocą śpiący Paryż, Londyn i Frankfurt nad Menem. To jest ciemna studnia, w głąb której powinni zerknąć ci, którym się wydaje, że bieg rzeczy został ustalony raz na zawsze”.
W Beracie, wzdłuż głównej ulicy kilkanaście niezabezpieczonych dziur. W niektórych zmieściłoby się z dwóch rosłych facetów. Idąc, trzeba nieustannie patrzeć pod nogi. W majowe popołudnie, na głównej ulicy nie było wolnego miejsca w kawiarni. Wszystkie wypełnione były przez mężczyzn. Żadnej kobiety. Siedzą i patrzą. Niektórzy wrócili z pracy, inni dzień spędzili na staniu na ulicy. “Oni zostawali na swoich miejscach, wypatrując jakiejś zmiany, wgapieni w bezmiar pustego czasu i skazani na własną nieruchomą obecność” – pisał Stasiuk o swoim pobycie w Korczy. Bo w Albanii (może oprócz turystycznego południa), te grupki stojących mężczyzn wypełniają przestrzeń prawie każdego miasta. Teraz, w Beracie siedzieli przy kawie i piwie Tirana. Wzdłuż całej, rozsypującej się ulicy – kilkudziesięciu facetów. W kawiarniach, które stały tylko siłą przyzwyczajenia.
Albania bywa kpiną wybujałej męskości – jej siły, zdecydowania, determinacji. Jest satyrą na świat patriarchatu.
Gdyby chcieli – te dziury załataliby w jeden wieczór. Ale oni siedzą.
Albański intelektualista Fatos Lubonja w swoich esejach pisał, że tym co stanowi “podstawowy defekt albańskiej istoty jest niezdolność do pielęgnowania tego, co wspólne, jako atrybutu społeczeństwa i niezdolność do samoorganizowania się we wspólnotę”. Jeśli Lubonja ma rację, dobrym przejawem owego “defektu” jest zagospodarowanie przestrzenne miast. A właściwie jego brak.
Domy to zazwyczaj samowolki, chaotycznie rozmieszczone, jak rozsypane klocki. Nie ma dróg, które je łączą – co najwyżej wydeptana bądź rozjechana kołami starych terenówek ścieżka. Samochody parkują najczęściej na parterze domu. Wokół Durres ciężko znaleźć ukończoną budowlę. To wina preferencji podatkowych i mniejszych opłat za nieukończoną konstrukcję (tak jak było też do niedawna w Grecji). W efekcie na polach stawiane są karkołomne dziwolągi, jak chatki w puszczy, tylko zamiast na drewnianych – to na betonowych palach. Na dachach powiewa smętnie strzęp jakieś flagi. Albańskiej, Unii Europejskiej, ale przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Ziemi obiecanej Albańczyka. Miejsca z jego snów, sukcesu, pieniędzy, a w konsekwencji… emigracji. Ponoć każda rodzina w Albanii ma kogoś “na Zachodzie”, w tym w USA.
Może dlatego Albańczyk nim zapyta jak masz na imię, najpierw zadaje sakramentalne “where are you from?”.
Na “Poland” reaguje obojętnie. “Mogło być lepiej” zdają się mówić oczy naszego przyjaznego kierowcy, który zabrał nas na stopa. Nim dotarliśmy na miejsce zdążyliśmy poznać prawie całą jego rodzinę. Jednych osobiście, z innymi przez przystawioną do ucha słuchawkę telefonu.
Gościnność to na Bałkanach znak rozpoznawczy. Choć w Albanii bywa wyceniana na kilkaset leków. Tyle chcą domorośli przewodnicy – nie pytają czy chcemy słuchać, tylko mówią. Na odmowę mają plan B. Oferują pocztówki, pamiątki, rękodzieło. Jeśli i to nie pomaga, wynoszą z domu elementy jego wyposażenia. Wszystko na sprzedaż, choć w Albanii atrakcyjne jest przede wszystkim to co bezcenne. Przyroda uwiła tu jeden z najpiękniejszych zakątków na całym półwyspie bałkańskim. Jeszcze dziewiczy, choć patrząc na beton, który w ostatnich latach pochłania nadmorską Sarandę (jeszcze niedawno, na nabrzeżu stały dwa budynki) – i to miejsce trafi na sprzedaż.
Ale to wszystko co w Albanii uciążliwe, po pewnym czasie pozwala się ze sobą oswoić. Ten ‘inny świat’ z pierwszych dni wyprawy, już pod jej koniec powszednieje. I budzi ochotę by także usiąść w tej kawiarni w Beracie i patrzeć. Patrzeć i wdychać albańską bezczynność.
Albańskie kompendium wiedzy
Fatos Lubonja, Albania. Wolność zagrożona, Sejny 2005
Zbiór esejów Fatosa Lubonji, pisarza, dziennikarza, dysydenta w czasach reżimu Hodży. Autor wyjaśnia zawiłe losy albańskiej historii, ale też przenikliwie szuka diagnozy dla teraźniejszej Albanii. Świetna pozycja do zabrania do plecaka i zestawiania przemyśleń Lubonji z tym to zastana na miejscu. W książce jest też fragment poświęcony miejscom turystycznym “Krainy Orłów”. Ciekawszy i bardziej wnikliwy niż w niejednym przewodniku. I mała ciekawostka – Lubonja odważył się wejść w polemikę z żywym pomnikiem albańskiej kultury – Ismailem Kadarem. Fragmenty dyskusji w książce.
0 comments on “Jak jest w Albanii? Czyli piękna i bestia”