Znamy to: kupujemy bilety w podróż i przystępujemy do jej planowania. Gdzie pojechać dalej? Co zobaczyć? Co i gdzie zjeść? Zaczynamy poszukiwania i, chcąc nie chcąc, zagłębiamy się w morzu atrakcji turystycznych i restauracji polecanych przez Trip Advisor. Ale czy to jest prawdziwy kraj czy mimochodem jedziemy oglądać makietę przygotowaną dla turystów?
Większość z nas planuje podróż, korzystając z przewodników, blogów podróżniczych, stron internetowych. Otwieramy przewodnik, przeglądamy najlepsze ujęcia popularnych zdjęć, sprawdzamy 10 miejsc wartych zobaczenia w… na blogach i wpadamy w wir deptania po cudzych śladach. W samym podróżowaniu według czyjegoś pomysłu nie ma oczywiście nic złego. Często jednak taka podróż zamienia się w bieg za odhaczaniem kolejnych punktów programu.
CO NAjczęściej zwiedzamy?
Przeważnie są ważne miejsca dla kultury regionalnej i światowej. Są przecież instytucje typu UNESCO, które decydują o tym, co warto zobaczyć. W podobny sposób postępują wydawcy największych przewodników, jak chociażby globalne wydawnictwo Lonely Planet. Te popularne przewodniki są tłumaczone na wiele języków więc ruszając z nimi w podróż jedziemy oglądać świat stworzony na potrzeby turystów. Podróżują oni w te same miejsca, próbują rezerwować nocleg w tych samych hotelach, jeść w tym samych restauracjach. Dlatego dla wielu miejsc z branży turystycznej znaleźć się w przewodniku Lonely Planet, to jak wygrać los na loterii. Często jednak ceną za to jest utrata charakteru, który zdecydował o tym, ze zostały wcześniej zauważone.
Nie tylko przewodniki
Podobnych do Lonely Planet hegemonów w świecie turystyki przybywa: na drzwiach hoteli i restauracji mnożą się naklejki świadczące o jakości danego miejsca zatwierdzonej przez Trip Advisor, Booking.com i podobne serwisy. Jednak my w trakcie podróży trafiamy na nie, stojąc nie pod drzwiami tych miejsc, ale dużo wcześniej podczas planowania podróży. Znowu nasza turystyczna droga jest ukierunkowana przez kogoś z boku, kto postara się żebyśmy zjedli w jak “najlepszym” miejscu i spali w jak najlepszym hotelu. Z naszych doświadczeń często jednak sprowadza się to do tego, że hotele są drogie lub dawno wyprzedane, a polecane restauracje zamieniły się niemal w hotelowe bary, które karmią głównie przyjezdnych, bo mieszkańcy dawno przestali tam bywać. Może więc warto wyjść poza bezpieczne ramy przewodników?
W poszukiwaniu białych plam na mapie
Można zobaczyć wszystko, co poleca przewodnik a na koniec i tak nie będzie nam się to sklejać w jedną, harmonijną całość. Możemy też nie zobaczyć z przewodnika prawie nic a mieć poczucie, że naprawdę tam b y l i ś m y. A przecież pomiędzy tymi dwoma sytuacjami są jeszcze tysiące innych możliwości.
Co znajduje się pomiędzy punktami “zobacz koniecznie“ na mapie przewodnika?
Czy to tylko białe plamy niewarte uwagi? Odpowiedź oczywiście nie jest jednoznaczna i zależy w dużej mierze od tego, czego szukamy. Z włoskiej Apulii na przykład, ubogiego regionu na południowym-zachodzie Włoch, nie wbiły mi się w pamięć miejsca polecane przez przewodniki. Bajeczne Arbellobello, barokowe Lecce, tajemnicze Castel del Monte – wszystko to było piękne, ale było też poprzedzone założeniami, tymi samymi przymiotnikami, których użyłam w poprzednim zdaniu do opisu tych miejsc. Tak naprawdę wiedziałam, co jadę zobaczyć. Tymczasem gdy myślę o Apulii to widzę przede wszystkim małe wioski, przez które przejeżdżaliśmy. Gdzie chowając się przed ostatnimi promieniami słońca przesiadywali na ławkach starsi panowie ubrani w czerń, najpewniej nawet nic nie mówiąc, tylko tak trwając w chwili. Apulia to też wynajęty przez nas dom na skraju morza, z dala od popularnych plaż, pośrodku niczego. Kiedy to do sklepu trzeba jechać wiele kilometrów po to, żeby znaleźć coś na kształt garażu z podstawowym sezonowym asortymentem. Ta Apulia wydaje mi się bardziej prawdziwa: uboga, wypalona słońcem, w swojego rodzaju oddaleniu. Ale to jest moja Apulia, ta którą ja zapamiętałam spoza miejsc must see. Podróżowanie jest bardzo subiektywne i każdy tak naprawdę odbywa własną podróż.
Co zrobić żeby podróż była “BARDZIEJ Twoja”?
Nie ma jednego rozwiązania dla wszystkich. Wszystko jest dla ludzi. Przewodniki też.
Warto jednak mieć świadomość, że przewodniki, blogi, duże portale turystyczne prezentują jedynie p u n k t y w i d z e n i a, które mogą być dla nas gotową mapą albo po prostu możliwością.
Możemy więc przyjąć przewodnikową wizję danego kraju i jechać go zobaczyć albo zostawić sobie miejsce na odkrycie go po swojemu.
Po swojemu czyli jak? No i tutaj znowu brak uniwersalnej recepty. Możemy jednak podpowiedzieć, gdzie szukać. Może więc warto zamiast napiętego planu przygotować sobie luźne założenia, zostawiając miejsce na spontaniczne decyzje odnośnie odwiedzanych miejsc. Są portale typu CouchSurfing lub AirBnb, które dają możliwość bliższego poznania mieszkańców – szczególnie CS (chociaż dawno nie korzystaliśmy – jeśli coś się zmieniło, dajcie znać).
A przy bliższym kontakcie z mieszkańcami można dowiedzieć się, co zobaczyć, gdzie zjeść. Prawdopodobnie będą to zupełnie inne miejsca niż te z przewodnika. Może zamiast zatłoczonej światowej atrakcji ciekawsza będzie niewielka galeria sztuki, gdzie wieczorem spotykają się młodzi ludzie i tętni życie? Może zamiast wertować internet w poszukiwaniu polecanych restauracji udać się na nieśpieszny spacer po mieście i samemu znaleźć miejsce, gdzie chcielibyśmy zjeść. W ten sposób zdarzało nam się znaleźć wyjątkowo pyszne i klimatyczne miejsca, chociaż trudno nam teraz wskazać do nich drogę.
Świat jest zbyt różnorodny żeby ograniczać go do pozycji opisanych w przewodnikach. Oprócz miejsc oznaczonych na mapie, pamiętajmy także o białych plamach – mogą okazać się ciekawsze niż must see.
0 comments on “Czy wszystkie atrakcje turystyczne są “must see”?”